Christopher Anton Rea, urodził się w rodzinie emigrantów. Ojciec, Camillo Rea, przyjechał do Anglii z Włoch po II wojnie światowej. Na Wyspach Brytyjskich poznał swoją przyszłą żonę, z pochodzenia Irlandkę. Z ich związku przyszło na świat trzech synów. Chris był nastarszym dzieckiem. Dwoje pozostałych to Adrian i Mark. Od najmłodszych lat Chris musiał pomagać ojcu w lodziarni, czyli rodzinnej firmie. W szkole miejsca długo nie zagrzał. Dorastając pracował więc u ojca, chodził po klubach, słuchał muzyki, a jego zadaniem było - jak to mówi żartem - "przekształcanie lodziarni w wielkie międzynarodowe imperium".
Muzyczne zainteresowania Chris odkrył w sobie dosyć późno w życiu. Pewnego dnia, opowiada w wywiadach, wszedł do sypialni matki by sprawdzić w łamanym lustrze toaletki jak wyglądają z tyłu jego włosy. W tym momencie w radiu usłyszał melodię. BBC transmitowało program amerykańskiej stacji z Memphis. Melodię wykonywał bluesista Charley Patton. "Stałem jak porażony piorunem i słuchałem chrapliwego, szorstkiego głosu Charleya", mówił Chris w jednym z wywiadów. "Jak on wspaniale grał, te długie solówki!. To było to!", wspomina Chris. Postanowił więc, że taką muzykę będzie grał.
Miał już wówczas 21 lat, a wciąż szukał celu w życiu. Kupił więc za 32 gwinee, czyli około 28 funtów, pierwszą gitarę: Hofnera ze wzmacniaczem. Chris nie przykładał się do pracy. Zamiast realizować szczytny cel przekształcania firmy ojca w wielką korporację, godzinami ćwiczył na zapleczu grę na slide guitar, czyli wibrującej gitarze. Sam sobie zrobił szklaną rurkę (bottleneck), którą gitarzyści przeciągają po strunach na gryfie. Na "starym Hofnerze" Chris gra do dziś. Wykorzystano ją, na przykład, podczas sesji nagraniowej największego projektu Chrisa Rea, jedenastopłytowej bluesowej sagi, czyli "Blue Guitars".
Kariera Brytyjczyka z Middlesbrough miała swoje wzloty i upadki. Największe sukcesy odnosił w latach 80. nie w Anglii, lecz na kontynencie europejskim. W Niemczech, Holandii czy Francji, jego kolejne rytmiczne i melodyjne płyty rozchodziły się w milionowych nakładach.
Piosenka "Josephine" pozostawała na czołowych miejscach francuskiej listy przebojów aż przez sześć tygodni! W USA nie został doceniony, chociaż zdobył rozgłos w Kanadzie i Australii. Anglia była wówczas zdecydowanie w okowach punku a później hip-hopu i rapu. Dopiero pod koniec lat 80. zaczął odnosić znaczące sukcesy także na Wyspach Brytyjskich. Muzycznie, patrząc z zewnątrz, odnosił sukcesy dzięki różnym manadżerom firm fonograficznych, ale w rzeczywistości o każdą płytę toczył ciężkie boje, by uratować lub przeforsować na nich przynajmniej kilka utworów przypominających bluesa. Tylko na koncertach był zawsze sobą. Z tego powodu uwielbiał trasy koncertowe. Za najciekawszą płytę Chrisa należałoby uznać niskonakładową, live "Dancing Shoes", wydaną w roku 1988 przez mało znaną firmę "Flashback" z Luxemburga. Dziewięc utworów zarejestrowano 10 lipca 1986 roku, na Festiwalu Jazzowym w Montreux, w Szwajcarii. Jest na niej kilka długich solówek. Chris zawsze marzył, by je tak właśnie grać. Pojedyncze utwory z tego festiwalowego nagrania ukazały się na kilku singlach, a nawet w Japonii na CD "Snow".
Jak na ironię, pełne zadowolenie z muzykowania przyszło dopiero w ostatnich latach, po serii ciężkich operacji, walce z chorobą nowotworową i cukrzycą, gdy Chris zakończył współpracę z wielkimi wytwórniami płytowymi. W Cookham, w hrabstwie Berkshire, gdzie Chris mieszka z rodziną, zbudował domowe studio. Zaadoptował do tego celu stary młyn, nad jednym z dopływów Tamizy. Żona i córki nie były zachwycone najnowszym, bluesowym projektem Chrisa. Uważały, że nie powinien się przepracowywać. Chris wspomina w wywiadach, że w roku 2001 o mało nie rozstał się z tym światem. Uratowała go czternastogodzinna operacja, w wyniku której usunięto mu trzustkę, dwunastnicę i woreczek żółciowy. "Chyba nie mam już nic do wycięcia", żartował śmiejąc się, w roku 2002, jak to on, w rozmowie z dziennikarzami dziennika "The Guardian". Dla Chrisa najważniejsze jest, że mając pełną swobodę twórczą, sam decyduję teraz o tym co robi.
Bardzo wiele zawdzięcza żonie Joan Lesley, która wielokrotnie podtrzymywała go na duchu w chwilach zwątpienia, słabości i choroby. Joan jest nieco starsza od Chrisa. Urodziła się 17 września 1950. Przyszli małżonkowie zaczęli chodzić ze sobą, gdy Chris miał 16 lat. Z ich związku przyszły na świat dwie dziewczynki. Josephine i Julia. Pierwsza córka jest już dziś kobietą. Skończyła 21 lat. Julia ma lat 16. Dla obu córek Chris Rea napisał bardzo ładne piosenki, które zatytułował ich imionami.
O latach swych wielkich sukcesów Chris mówi trochę z goryczą, że "wykonywał muzykę nie w pełni swoją, której wolałby raczej nie grać". Zapewnia przy tym, że "zdecydowanie, nigdy nie przynosił jej do domu". Przez cały czas marzył o graniu bluesa, tego z południa Stanów Zjednoczonych, sięgającego korzeniami zachodniej Afryki. "Muzycy z południa USA grają dla niebios, a muzycy bluesowi w Chicago (Chicago blues) pod publiczność i gości w knajpach (z myślą o kobietach i alkoholu - women and booze). Południowcy przekazują w swoich melodiach zwykłe ludzkie uczucia: miłości, rozpaczy, bólu, lęku przed nieznanym, tęsknoty", tłumaczył Rea w innym wywiadzie.
W życiorysie Chrisa Rea są także polskie akcenty. Przed narzuceniem społeczeństwu polskiego stanu wojennego, przyjechał po raz pierwszy do Polski. Był to okres "solidarnościowej" euforii i względnego otwarcia na świat. Chris Rea stał u progu kariery i wystąpił ze swoim zespołem na świnoujskiej FAMIE. Dziś mało kto o tym wydarzeniu wydaje się pamiętać. Tymczasem muzyk widocznie żywo zainteresował się życiem w naszym kraju i zapamiętał, jak wspominał w jednym z wywiadów, "mizerię, szarość i ogólną beznadzieję życia w komunistycznym kraju". Wyjeżdzając z Polski spytał polską dziewczynę, która służyła Brytyjczykom za przewodniczkę i tłumaczkę, "czy jest coś, co mógłby dla ciebie zrobić (załatwić) w Londynie?" A dziewczyna, według słów Chrisa, roześmiała się odpowiadając: "tak, możesz za nas zapalić świeczkę!". Chris (najwyraźniej) zapamiętał te słowa i niebawem spełnił życzenie Polki. Na wiadomość o wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce, na znak solidarności, napisał dla niej (a pośrednio dla społeczeństwa polskiego) piosenkę "Candles" (CD "Water Sign"). Na innej płycie Chrisa ("King of the Beach", z roku 2000), znalazła się piosenka "Still Beautiful", zainspirowana, jak napisano w jakiejś angielskiej recenzji, "pobytem w Warszawie, w grudniu 1999 roku".
źródło: Christopher Mark Klimiuk